Powrót po czterech latach..
Dzień dobry wszystkim którzy tu jeszcze zaglądają :) Miałam tu już nie wracać, bo jak pisałam na tym blogu to byłam dzieckiem, a teraz jestem już poważnym dorosłym człowiekiem z mnóstwem obowiązków( żart ;) A tak poza tym to nikt już nie pisze blogów... zresztą nie dziwię się bo interfejs Blogggera jest tak przestarzały, że naprawdę długo zajęło mi ogarnięcie jak działa, po ponad 4 latach nie wchodzenia tutaj. W sumie to piszę ten post tylko dlatego, że ostatnio w rozmowie z kimś, o tym jak to było fajnie i beztrosko w gimnazjum, przypomniało mi się, że dawno temu pisałam bloga o plastikowych konikach. Weszłam na niego, od tak żeby się pośmiać co tu wypisywałam, myśląc że jestem wybitnym pisarzem. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłam kilka komentarzy z 2020 roku, pytających się czy żyję. Pomyślałam, że wstawię post podsumowujący co się działo u mnie przez ten okres czasu ( o ile da się jakoś ująć cztery lata i cztery miesiacę życia w jednym poście). Tak dla siebie, na pamiątke, żeby za kolejne x lat znowu tutaj wrócić i powspominać, a może jedną czy dwie osoby to także zainteresuje. A jeśli kogoś nie interesuje to można przewinąć na koniec, tam jest info jak tam moja kolekcja figurek.
W 2015 roku tutaj pisałam o swoim koniku Ogryzku i o tym, że muszę się uczyć do Brązowej Odznaki Jeździeckiej. Odznakę już mam i to nawet Srebrną, a Ogryzek nie żyje. Zmarł w styczniu 2017 roku, bardzo niespodziewanie i najprawdopodobniej na ochwat ostry, a mnie przy nim nie było i powiedzieć, że bardzo to przeżyłam to nic nie powiedzieć. Do dzisiaj sobie tego nie wybaczyłam. Największy dar od losu jaki można dostać to móc pożegnać swoją ukochaną istotę przed jej odejściem.
W 2017 poznałam Swoją Bratnią Duszę, mojego ukochanego Konia i to była miłość od pierwszego wejrzenia (chociaż w takie nigdy nie wierzyłam). Niestety ta historia nie ma na razie happy endu, bo ten koń nie był mój, tylko szkółkowy. I zrobiłam mu największą krzywdę jaką mogłam, z konia który atakował jak tylko wchodziło się do boksu i nie dawał się nikomu spokojnie osiodłać oprócz mnie, dzięki pracy z ziemi, godzinom przesiedzianym na podłodze w jego boksie, stał się koniem z ogromnym sercem do skoków, co jak się możecie domyślać zostało później wykorzystane w szkółce, i przez codzienne treningi skokowe plus normalne jazdy została mu odebrana całkowita chęć do skoków i zaczęły się nawracające kontuzje. Nigdy go nie uderzyłam choć wiele osób uważa, że tak powinno się postępować z "agresywnymi" końmi, a On nigdy mnie nie ugryzł ani nie zrobił mi krzywdy. Niestety bardzo przeżywałam to że nie mogę mu pomóc, nie był na sprzedaż i musiałam odejść z tej stajni bo byłam w ciągłym stresie. Nie żeby to pomogło, bo potem miałam depresję, przez dwa lata nie wychodziłam prawie wcale z domu, ciągle tylko leżałam w łożku. W gimnazjum byłam najlepszą uczennicą, w liceum dwa razy chcieli mnie wyrzucić ze szkoły i ledwo zdałam z powodu miesięcy nieobecności. Dodatkowo zachorowałam na mononukleozę a potem nastąpiły komplikacje zwane syndromem chronicznego zmęczenia. Przez pół roku zjeździłam wszystkich możliwych lekarzy zanim dowiedziałam się czemu nie mogę ustać na nogach. Jedyne co sprawiało, że wstawałam każdego dnia było marzenie odległe marzenie o ukochanym Koniu. Obiecałam Mu, że w dniu swoich osiemnastych urodzin go odkupię. Pewnego dnia dowiedziałam się, że został on sprzedany do handlarza końmi i właśnie wyjechał ze stajni. Tego samego dnia wystawiłam swoją kolekcję modeli na sprzedaż żeby uzbierać pieniądze. Udało mi się znaleźć numer do niego i zadzwoniłam, okazało się że kilka godzin przede mną dzwoniła mama jakiejś dziewczynki która na nim jeździła w szkółce i go kupiły... Spóźniłam się..
W marcu 2019 jako ''pocieszenie'' moi rodzice zgodzili się na dzierżawę pewnego uroczego 4 letniego młodziaka rasy śląskiej, stojącego w innej stajni, jednak ciągle porównywałam do tego jedynego Konia i na początku niezbyt lubiłam z nim pracować bo nie był tym typem konia do którego zawsze mnie ciągnęło (nerwowy, elektryczny i mocno do przodu). Jednak dużo mnie nauczył, tego że nawet najbardziej "leniwego" konia można zmienić w chętnego do współpracy i lekko reagującego na sygnały. W międzyczasie doszła mi do opieki jeszcze klacz po karierze skokowej, dobrze wyszkolona i posłuszna ale bardzo zamknięta w sobie i bez jakiejkolwiek chęci nawiązania kontaktu z człowiekiem. Ile to ja się na początku nasiedziałam godzin na padoku, próbując ją zachęcić żeby do mnie podeszła i dała się złapać bez ucieczki...Niestety była wystawiona na sprzedaż a ja nie mogłam jej kupić.. Kiedy byłam na tygodniowych wakacjach w Szkocji została sprzedana i nie zdążyłam się z nią pożegnać. Potem na początku 2020 roku, nagle wyjechał z naszej stajni dzierżawiony przeze mnie ślązak i tak nasza wspólna przygoda się zakończyła..
Znowu musiałam się rozstać z koniem na którym mi zależało i w tamtym momencie chciałam kończyć z jeździectwem dopóki nie będzie mnie stać na własnego konia.. Nie chciałam znowu przeżywać rozstania.. Jednak właścicielka stajni w której wtedy stały te konie, przekonała mnie żebym nie rezygnowała i znalazła mi kolejnego konia do dzierżawy i przyjechał on do naszej stajni. Od początku wiedziałam, że jest to koń na sprzedaż i mam się nie przywiązywać, na początku tak było. Miał na imię Janus, 6 letni wałach z zachowaniem dwulatka, ciemnosiwy, chudy, bez mięśni i wtedy wogóle mi się nie podobał , do tego z dziwną budową, małym, płaskim zadem, i szyją jak żyrafa, bo to KWPN typu zaprzęgowego tuigpaard.
Szalony, bardzo do przodu, odskakiwał przy wsiadaniu, bał się bata, ciapowaty, nie patrzył gdzie stawia nogi, jakiekolwiek małe przeszkódki czy cavaletti taranował, zdarzyło mu się na nich nawet wywrócić. Ale tak naprawdę to było brzydkie kaczątko, które rozwinęło się w pięknego łabędzia. Pod spodem kryły się jego niezwykła ambitność, inteligencja, chęć do wykonania zadań które przed nim stawiałam. Czasami mu wychodziło częściej nie, ale on zawsze się starał. Do tego zaczął przychodzić do bramy padoku jak go zawołałam, lizać mnie po rękach jak pies i przytulać się do mnie w każdej przerwie między ćwiczeniami. Na początku wogóle na nim nie jeździłam bo nie czułam się bezpiecznie, był nerwowy pod siodłem nie reagował na wędzidło i nie dało się go zatrzymać. Pracowałam z nim, tylko z ziemi, tak jakbym zajeżdzała młodziaka i po jakimś czasie po prostu wsiadłam bez wędzidła na samym halterze, a on był cudowny i spokojny. Teraz i jazda na cordeo nie jest dla nas problemem :)
Wtedy już wiedziałam, że wpadłam, znowu zakochałam się w koniu i zaczęłam wyprzedawać kolejne modele aż udało mi się uzbierać sumę potrzebną do kupna Janka. Oznajmiłam to moim rodzicom że tym razem muszę go kupić, że nie dam rady wytrzymać kolejnego rozstania, a że wtedy miałam już kończyć osiemnaście lat to uznali że się zgodzą i opłacą mi pensjonat, żebym mogła ukończyć liceum, bo inaczej musiałabym od razu iść do pracy żeby go utrzymać. I tak 30 maja sama sobie zrobiłam najpiękniejszy prezent na mój ostatni dzień dziecka, i kupiłam sobie konia :)
Aktualnie nasze przygody i moje metody pracy z końmi możecie śledzić na instagramie o nazwie @_feel.the.power , będzie mi bardzo miło jeśli tam zajrzycie :) Swoją przyszłość chcę wiązać z pracą z końmi po przejściach, ich rehabilitacją i treningiem dlatego ten instagram to takie moje przygotowanie gruntu pod to :) W tym roku planuję po skończeniu matury zrobić kurs instruktorski i zacząć pracę w tym zawodzie, do tego jestem na pierwszym kursie wprowadzającym do zostania saddlefitterem, co może w przyszłości też będzie częścią moich usług, bardzo także chcę iść na roczny kurs fizjoterapii koni, a jeśli chodzi o studia to napewno coś z końmi, a kiedy na nie pójdę i gdzie to jeszcze nie zdecydowałam... Jedno jest pewne, gdzie ja tam i pojedzie Janek.
A co z moją kolekcją modeli? Bo pewnie to Was najbardziej zastanawia.. Otóż część została sprzedana, między innymi dzikie zwierzęta, a także te schleich i Breyer do których nie byłam aż tak bardzo przywiązana i podobały mi się trochę mniej. W sumie myślę że pozbyłam się połowy swojej kolekcji ale nie żałuję ani trochę, wcześniej było już ich po prostu o wiele za dużo i nie mogłąm docenić każdego z osobna. O niektórych nawet nie pamiętałam, że je mam ... Pieniądze które dzięki nim zyskałam zostały zamienione na moje największe marzenie od 10 lat, czyli tyle jeżdzę konno. Do tego od stycznia tego roku walczymy z wrzodami żołądka u mojego największego szczęścia. Niestety koszta są naprawdę ogromne.. Więcej o tej bardzo bolesnej chorobie, która jest chorobą cywilizacyjną i dotyka 90% koni pełnej krwi angielskiej, 80% koni sportowych i 60-70% rekreacyjnych możecie również poczytać na moim instagramie w wyróżnionej relacji. Bardzo mi zależy na szerzeniu świadomości ludzi mających styczność z końmi, bo większość ich "nieporządanych" zachowań jak gryzienie, kopanie przy podpinaniu popręgu, spinanie się i wierzganie na dotyk łydki, wynika z bólu i często właśnie wrzodów..
Czy ten blog nadal będzie działał? Nie chcę obiecywać, że będę tu publikować posty regularnie bo wiem że to się nie uda, większość swojej uwagi poświęcam teraz na rozwijanie instagrama. Jednak myślę, że raz na jakiś czas coś tu się pojawi, bardzo lubię pisać a instagram ma niestety limit 2200 słów na post, który za każdym razem przekraczam... Treści o modelach również się tu mogą pojawić, bo ostatnio chociaż nie kupuję już nowych w pudełkach, to zaopatrzyłam się w dużo body po taniości i zaczęłam coś tam próbować w robieniu customów. Na razie ukończyłam tylko jednego, co jak na mnie i tak jest cudem, bo nie zdarza mi się kończyć swoich prac, frustrując się że nie są tak idealne jakbym chciała. Jednak po maturze na pewno będę miała na to więcej czasu i wtedy wstawię jakiś post ze zdjęciami kilku.
Tym którzy dotrzymali do końca, bardzo dziękuję, mam nadzieję, że nie przynudzałam i nie macie poczucia straconego czasu. Także do usłyszenia, mam nadzieję niebawem!
Ps. Jeśli ktoś byłby zainteresowany to mam jeszcze kilka modeli na sprzedaż
na OLX